wtorek, 24 lutego 2009

Czasami kseruję


Esej "Czasami kseruję" ukazał się na łamach kwartalnika literackiego "Korespondencja z ojcem" nr 11/2008

Czasami kseruję
Aleksandra Ośko

Przyszła dzisiaj do mnie, do redakcji. I opowiadała o tym, że jej dziecko zmarło. Że się udusiło. Mnie, obcej osobie. Nie wiedziałam co robić, co mówić. Płakałam. Tusz do rzęs szczypał mnie w oczy. Rozmazywałam go ręką po twarzy. Ona też płakała. Ale chyba często płacze, bo była przygotowana. Bez makijażu. I z chusteczkami w torebce. Ja nie byłam przygotowana. Ani na płakanie, ani na jej opowieść. Na historię o pępowinie, którą lekarka rękoma rozrywała, żeby reanimować dziecko. Pępowinie owiniętej 4 razy. Która dusiła i zabijała, a przecież miała żywić. Zabiła.
40 minut reanimacji. Czy to dużo? Pewnie musieli już być zmęczeni. Ciekawe czy do końca wierzyli, że się uda. Czy płakali. Bo podobno jej ojciec krzyczał. Na korytarzu. Z rozpaczy. Nie mąż, ale ojciec. Dziwne. Pewnie płakał nad nieszczęściem swojego dziecka. Dziecka-córki. Nie dziecka-wnuka. Myślę, że wszyscy płakali. Chociaż mąż to podobno jeszcze szeptał: oddajcie mi moje dziecko, oddajcie mi moje dziecko.
Słuchałam tego wszystkiego w redakcji pełnej ludzi. Dzwoniły telefony, włączał się faks. A ja notowałam. Bo moim obowiązkiem jest notować. Jak najwięcej danych. Jak najwięcej wyrazów. W połowie wypisał mi się długopis. Wzięłam jej. Notowałam jej historię, jej długopisem. Głupio się czułam. Mam na biurku dużo długopisów, ale wstydziłam się wstać. Wydawało mi się to jakieś takie „niestosowne". Nie mogłam się zdobyć, żeby powiedzieć pani, że ja przepraszam na chwilę, ale muszę iść po długopis. Bo mój się właśnie wypisał. Właśnie teraz, gdy oni w szpitalu decydują czy robić cesarskie cięcie czy jeszcze czekać. Gdy wyciągają jej dziecko z brzucha. Gdy przestaje mu bić serce. A ja myślę tylko o tym, że nie pisze mi ten cholerny długopis! Nie pisze!!! Cholera!
Trudno. Wzięłam jej. Akurat miała w ręku. Dziecko właśnie zmarło. A obca pani opowiadała dalej. O tym, że się cieszy, bo go mogła przytulić. I że był jeszcze ciepły. Że kupili mu grzechotkę do trumny. Że miał białe ubranko. I jakieś takie dziwne rzeczy jeszcze mówiła - że trumna była biała, że przeleciał gołąbek, że słońce zaświeciło. Że to niby znak.
Dzisiaj też słońce zaświeciło. Jakieś ptaki za oknem też latają. I co? To jakiś znak niby?
Muszę jeszcze zrobić zdjęcie. Materiał bez zdjęcia się nie ukaże. Musi być zdjęcie.

Mówi, że chce zdjęcie z synkiem. Nie wiem o co jej chodzi. Wyciąga z torebki ramkę w różyczki. W niej jest wydruk z USG. Chyba powinnam powiedzieć, że ładny. Tak się zazwyczaj mówi na widok fotografii małych dzieci. Ale czy tak się mówi na widok USG małych dzieci? A na widok USG nieżywych dzieci?
Nic nie mówię. Każę jej usiąść na innym krześle, bo siedzi "pod światło" i zdjęcie wyjdzie za ciemne. Dobre wyszło. Nawet ładne. Bo ona taka smutna i ta ramka w różyczki. Jest ok.
Dała mi wyniki sekcji zwłok. Skserowałam je. Bo to jest moja praca. Taki mam zawód. Kseruję sekcje zwłok noworodków. Niektóre z nich mają na imię Marcel. Ten tak ma. Jest napisane na tabliczce, na cmentarzu. Marcel. Hm, dziwne imię. Marcelek-precelek. Bez sensu to imię.
Pewnie artykuł pójdzie na całą stronę. Bo szkoda byłoby marnować taki temat na połówkę. Pewnie będzie cała. Ze zdjęciem.
•••
Jestem dziennikarzem. Piszę. Kseruję też różne rzeczy. Czasami robię zdjęcia. Czasami płaczę.

O Józefie, który zatrzymał czas...


Historia "O Józefie" ukazała się na łamach kwartalnika literackiego "Korespondencja z ojcem" nr 12/2008



O Józefie, który zatrzymał czas...
Aleksandra Ośko


Józef zawsze był stary. Od kiedy pamiętam. Znałam go całe życie. Od najmłodszych lat wiedziałam, że w Borach Tucholskich, we wsi nad jeziorami jest dom, gdzie mieszka Józef wraz z żoną i ósemką dzieci.
Józef robił trumny. Takie tanie, sosnowe i te droższe, z dębu. Malutkie białe i duże brązowe. Pudełeczka z krzyżykiem na wierzchu. Ludzie zawsze umierają. Józef o tym wiedział.

Na podwórku pachniało drewnem i miodem, a ja biegałam razem z jego dzieciakami po łące, jadłam z nimi chleb z masłem i cukrem, a w niedzielę – świeży placek z wiśniami. Józef był stałą, która wyznaczała moje dzieciństwo.
Gdy urodziłam syna, wiedziałam, że muszę z nim pojechać do Józefa. Ważne było, żeby zawieźć go tam, gdzie CZAS jest niezmiennie taki sam – bzyczący leniwie muchą, świecący słońcem nagrzewającym piasek przy drodze i ustrojony źdźbłami siana wypadającymi z wozu. CZAS gdaczący kurą, która uciekała, gdy chciało się ją pogłaskać, chlapiący błotem, gdy padał deszcz i można było boso przeciskać kałuże między palcami, brudny i umorusany, gdy wracało się do domu po sprowadzeniu krów z pastwiska. CZAS, który przyspieszał jedynie wtedy, gdy trzeba było uciekać przed indykiem, który głośno gulgocząc szczypał po gołych łydkach.
I nagle CZAS się skończył. A właściwie zamarł. Ustał. Zdezorientowany zatrzymał się, nie wiedząc co robić dalej.
Józef zmarł.
•••

Zabrałam syna na pogrzeb Józefa.

Dla Jego bolesnej Męki, miej miłosierdzie dla nas i całego świata.
Leżał tam, a trumna była zamknięta.
Trumna zrobiona własnoręcznie przez jego synów.
Najpiękniejsza ze wszystkich, które dotąd zrobili. Dla ojca.
Własnoręcznie ciosane tralki, krzyż wyrzeźbiony na wieku, wokół przepiękne liście, które Zychu sam wycinał dłutem. Poduszkę uszyła Basia. Ona zawsze szyje poduszki do trumien, wypycha wiórami, przyozdabia koronką. Tę też uszyła. Zamiast wiórów włożyła pióra. Żeby ojcu było wygodniej, żeby miał miękko.

Dla Jego bolesnej Męki, miej miłosierdzie dla nas i całego świata.
Leżał tam, a ksiądz wspominał.
Wspominał, że gdy byli mali, to przychodzili do Józefa, a on im dawał miód świeżo wyjęty z ula. Bo lubił pszczoły. I lubił dzieci.
Trochę się go bali, był szorstki w obyciu. Mówił do nich poważnie, jak do dorosłych. I wymagał poważnych odpowiedzi. Ale za każdym razem pytał „czy czego wam nie trzeba?". Jak któreś było głodne, to prowadził do kuchni, do Zofii, która sadzała przy stole z własnymi dziećmi.

Dla Jego bolesnej Męki, miej miłosierdzie dla nas i całego świata.
Leżał tam, a wokół latały anioły.
Anioły grube, z ciosanymi twarzami, z czerwonymi polikami odmrożonymi w dzieciństwie, z brudnymi stopami i dłońmi twardymi od ciężkiej pracy.
Anioły silne, mogące wszystko, dbające o najbliższych, gotowe dzielić się posiłkiem z potrzebującymi. Jednak pamiętające też o prostej sprawiedliwość – najpierw trzeba na jedzenie zapracować.
Józef zapracował – mógł jeść z aniołem z jednego talerza.

Dla Jego bolesnej Męki, miej miłosierdzie dla nas i całego świata.
Leżał tam, a kościół był pełen ludzi.
Więcej niż na niedzielnej mszy. Nie zmieścili się wszyscy do środka.
Cała wieś się zeszła, przyjechali też z sąsiednich. Okazać szacunek Józefowi.

Dla Jego bolesnej Męki, miej miłosierdzie dla nas i całego świata.
Leżał tam, a tylko sąsiedzi nie przyszli.
Mieli w piwnicy świnię. I masarza. Nie mogli tego przełożyć – mięso by się zepsuło. A masarza trzeba było pilnować, bo pił. Zasnąłby w tej piwnicy przytulony do truchła.
W całym domu było mięso. Wielkie kawały czerwono-białej karkówki leżały już przy drzwiach wejściowych w plastikowej misce. Na stole słoniny, gorący smalec, ręce Olki we krwi od odkrawania gulaszowego. Cały dom w mięsie.
Można było już popróbować kaszanki. Jeszcze ciepła.

Dla Jego bolesnej Męki, miej miłosierdzie dla nas i całego świata.
Leżał tam, a Zofia płakała.
Wnukowie nieśli trumnę. Sześciu chłopców, których kiedyś dziadek nosił na rękach. Ich, i ich rodziców. Po wiele razy.
Teraz mogli się odwdzięczyć. Ponieśli Józefa na swoich ramionach. Na ten jeden najdłuższy spacer. Za wszystkie chwile kiedy ze śmiechem podrzucał ich w górę; kiedy płakali, a on wycierał im łzy i zasmarkane twarze; kiedy pomagał się podnieść, ścierając piasek z zakrwawionego kolana.
Trumna była ciężka, wrzynała się w barki. Ale to był dług. Trzeba go spłacić.
Nieśli Józefa na własnych ramionach. Ten ostatni raz.

Dla Jego bolesnej Męki, miej miłosierdzie dla nas i całego świata.
Leżał tam, a oni sypali piasek.
Łysy pan grał na trąbce. Ale Józef najbardziej lubił akordeon... Później Rychu – Józefa najstarszy – powiedział, że chciał zamówić akordeon. Tylko co ludzie powiedzą – żeby na pogrzebie przygrywać na akordeonie? Że zabawę sobie na cmentarzu robią...
Do końca życia będzie żałował, że tego akordeonu nie zamówił...

Dla Jego bolesnej Męki, miej miłosierdzie dla nas i całego świata.
Leżał tam i zaczął wiać wiatr.
Szarpał spódnicami kobiet, targał misternie ułożone włosy, sypał piaskiem, przewracając wazony na cmentarzu. I wtedy dziecko powiedziało: „Brunonowi Stosikowi się kwiat przewrócił." Faktycznie, wywaliła się plastikowa żółta chryzantema w doniczce, stojąca na grobie obok.
„Brunonowi Stosikowi się kwiat przewrócił"... A ja pomyślałam, że to Józefowi się kwiat przewrócił. Ot, i tyle. Nic więcej. Po prostu. Przewrócił się Józefowi kwiat.


Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata

... Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci KWIAT na przebłaganie...

CZAS ruszył do przodu.

poniedziałek, 23 lutego 2009

Baletnica





Wczoraj na Balu Charytatywnym podczas aukcji mój rysunek został sprzedany za 400 złotych. Baletnica.
(pastel, 50/70 cm, tutaj jeszcze przed oprawieniem)
Miło, że mogłam pomóc.

Forma


Zapytano mnie kiedyś o to czym jest forma.

W sztuce to układ części, elementów, składników dzieła. „Forma to widzialny kształt treści" – twierdzili artyści.
Ale czy to cokolwiek wyjaśnia? A co z formą nie niosącą żadnych treści? Jest formą nadal?
Witkacy uważał, że "czysta forma", to zerwanie z realizmem i naturalizmem. Dzieło skonstruowane na tych zasadach powinno charakteryzować się przypadkową tematyką, brakiem chronologicznych następstw w fabule, odrzuceniem praw psychologii, biologii i etyki. Czy to w ogóle możliwe?

Czym jest forma?
Forma to przestrzeń pomiędzy cieniami. Jedyny powód ich istnienia.
Forma to element, który wypełnia pustkę między oddechem, a oddechem.
Forma pozwala powstać temu, co nigdy nie byłoby zauważone, gdyby nie znalazło się wewnątrz albo poza.
Forma organizuje rzeczywistość, gdyż inaczej byłoby tylko samo "pomiędzy". A to mogłoby umknąć niezauważone. Niedotykalne, niewidzialne, nienazwane.
Forma jest niczym. Ważniejszy jest cień, który dzięki niej powstaje. Ale bez niej by go nie było...