czwartek, 16 kwietnia 2009

Dom starców, czyli co zrobić z nogami, gdy przetoczą Ci krew i nie możesz śpiewać


Kiedyś była taka instytucja jak dom starców. Teraz już nie wypada. Są domy pogodnej starości, spokojnej starości (choć to też mało poprawne politycznie – samo słowo starość jest teraz na cenzurowanym; prawie tak jak Murzyn zamiast Afroamerykanin...), są domy opieki rodzinnej, pogodnej jesieni, pomocy społecznej, ośrodki opiekuńcze, domy seniora, zakłady pielęgnacyjno-opiekuńcze. Znalazłam też coś co się nazywało centrum pielęgnacyjno-opiekuńcze „Nadzieja". Ciekawe czyja? I na co?

Ale domów starców nie ma. Bo to się źle kojarzy. Zupełnie tak, jakby ci ludzie nie wiedzieli, że są starzy. Tak, jakby inni nawet tego nie widzieli. No to ciekawe czemu pielęgniarki nie zwracają się do nich „proszę pana" albo „proszę pani", tylko mówią babciu i dziadku...

Trafiłam do Domu Dziennego Pobytu Emerytów i Rencistów... Chciałam zrobić fotografie starszych ludzi. Fascynują mnie ich twarze, ruchy, postawa. Zastanawia czy rozumieją wszystko co się do nich mówi. Dlaczego są inni? Czemu są tacy dziwni?
Też kiedyś będę stara – chcę wiedzieć co to znaczy.

Poprosiłam Marcina, żeby pojechał ze mną i pomógł mi przynieść sprzęt – lampy, statyw, przedłużacze – to wszysto waży. Jeśli mi pomoże, będę mogła skupić się wyłącznie na robieniu fotografii, a nie na walce ze sprzętem.
Przyjechaliśmy. Wchodzimy.
– Pan od garnków?
Od jakich garnków? O co chodzi?
– Nie proszę pani, chcemy zrobić zdjęcia – odpowiada.
– Od garnków? – powtarza malutka staruszka w czerwonym sweterku.
– Nie, chcemy zrobić Państwu zdjęcia – tłumaczy lekko już przerażony.
– Garnki pan ma?! – rozdzierająco pyta.
Chciałabym mieć przy sobie jakiś garnek, który mógłby ją uspokoić, bo taka jest roztrzęsiona. Staram się ją ominąć, może jak przedrę się przez tą kruchą siwą zaporę, to ktoś mnie usłyszy. Idę dalej, Marcin został. Malutkim ciałkiem zatarasowała przejście dwumetrowemu facetowi. Słyszę jeszcze, że znowu pyta o garnki... Dom wariatów? Gdzie ja trafiłam? Z tyłu dobiega mnie głos:
– Zdjęcia garnków? Ale czemu zdjęcia?
Coraz mniej odważnie wchodzę dalej. Wzrokiem staram się odszukać osobę, z którą uda mi się nawiązać kontakt. Jest jakaś opiekunka. Podchodzę. Pytam czy mogłabym zrobić zdjęcia, bo wymyśliłam taki projekt fotograficzny, żeby przedstawić starsze osoby jak najpiękniej.
– A po ile?
Nie rozumiem. Jak to po ile? Po tyle ile będzie trzeba, tak, żebym miała chociaż jedno dobre ujęcie. Aaa, nie... Chodzi o koszty odbitek.  Tłumaczę, że to MI zależy na zdjęciach. Że za darmo. Kobieta wstaje. Ustawia się przed telewizorem. Nikt na nią nie zwraca uwagi. Starają się przesunąć krzesła, tak, żeby nie zasłaniała obrazu. Przekrzywiają głowy. Opiekunka jednak się nie daje. Mówi oznajmująco, przekrzykując fonię.
– Pani przyszła. Będzie wam robiła zdjęcia.
Odzew jest jeden...
– A po ile?
– Po co mi zdjęcia.
– Czy ta pani jest od garnków?
Postanowiłam przejąć inicjatywę, bo inaczej z moich zdjęć nic nie wyjdzie. Głośno mówię, podkreślając samogłoski, że jestem z Akademii Sztuk Pięknych i chciałabym zrobić im zdjęcia, żeby później zaprezentować je na wystawie. Pytam czy zgadzają się na fotografie.
Odmawiają wszyscy.
Znowu nic nie rozumiem. Byłam przygotowana, że może jedna czy dwie osoby się nie zgodzą, ale żeby tak wszyscy na raz? Jednym głosem mówią NIE? Ratuje mnie opiekunka.
– Za darmo.
Ufff... Teraz się zgadzają, ale...
– A mogłaby Pani przyjść jutro?
Czemu jutro? Przecież dzisiaj już przytargałam te tony sprzętu.
– Bo ja taka nieuczesana jestem.
– Muszę się umalować.
– Jutro przyjdę w garniturze.
Usiłuję jeszcze polemizować, przekonywać, że właśnie dzisiaj wyglądają cudownie. Przecież i tak im nie pomoże jak się uczeszą. Są starzy.
Bez względu na to czy uczesani czy nie, są po prostu starzy. Nie mogą wyglądać ładnie. Wyglądają jak starzy ludzie.
Jestem hipokrytką, przecież niby chciałam pokazać ich piękno. Kłamię w żywe oczy dla własnego interesu? Jestem zdrajczynią własnych przekonań? Staram się sobie wytłumaczyć, że przecież piękno tkwi właśnie w ich starości, w ich rysach, w tym, że na twarzach widać jak wiele przeżyli. Wiem, że kłamię. Jest mi obojętne jak wyglądają, byleby byli dostatecznie starzy. Chcę zrobić fotografię starości. Jak najbardziej dokładną.
A oni o fryzurze i garniturach... Nie dali się przekonać – chcą się uczesać. Trudno. Przyjdę jutro.
Wychodzę, a po głowie tłucze mi się jedna z piosenek:

Przemijamy i taka jest prawda
przemijamy i taki jest fakt
umieramy a później rodzimy się,
ale inny zupełnie jest świat.


Oni zachowują się jakby jednocześnie umierali i rodzili się. Są starzy i są dziecinni. Jedyną stałą jest to, że „inny zupełnie jest świat". Dziwna stałość.
Mój świat też już jest inny – koniecznie muszę przejść do zakończenia:

więc wypijmy za to co mamy,
więc wypijmy za to czego nie
nie wiesz kiedy nadejdzie koniec
jedno życie jedna śmierć.


Jest mi wszystko jedno za co wypiję. Muszę wypić. Szybko. Pytam Marcina czy mógłby prowadzić auto.
Nie jestem pewna czy tam jutro wrócę.

Wracam.
I nie potrafię zapanować nad rozczuleniem na widok kobiet, które mają ufryzowane włosy i są umalowane, oraz panów w białych koszulach i garniturach. Jeden nawet przyszedł w mundurze. Z odznaczeniami.
Zupełnie jak w dniu matki w przedszkolu. Wiemy, że dzieci nie umieją śpiewać. Recytują sepleniąc. Zapominają powiedzieć trzech ostatnich zwrotek. A mimo wszystko jesteśmy zachwyceni. Dlaczego? Bo są takie nieporadne i tak się starają. I zupełnie nie zdają sobie sprawy z tej swojej nieporadności. Dają z siebie wszystko. A my to doceniamy. Wiemy, że to właśnie jest ich „najbardziej".

Już nie chcę im zrobić „starych" zdjęć. Chcę, żeby wyglądali pięknie. Nie mogę ich zawieść. Chcę żeby byli zadowoleni. Włożyli w to tyle wysiłku. Moje plany „artystyczne" są tak nieważne... Są niczym w porównaniu do nadziei, którą widzę na ich twarzach.
Proszę każdego z osobna, żeby usiadł na krześle. Siadają sztywno, najczęściej ze złożonymi rękoma. Z poważną miną – nie uśmiechają się, bo przecież „to do zdjęcia".
Najwięcej o ich starości mówią nogi. Sztywno złączone, za każdym razem niepewne. Nie wiedzące czy mają stać równiutko, jak na apelu, czy może wsunąć się pod krzesło, żeby nie przeszkadzać.

Dzieci bawią się swoim stopami – to integralna część ich „jestestwa"; małolaty rozwalają się na krześle wyciągając nogi beztrosko przed siebie – nie ma dla nich znaczenia, że ktoś nie może przejść; biznesmeni w garniturze siadają szeroko rozstawiając nogi – zawsze są „u siebie"; zgrabne dziewczyny eksponują je w taki sposób, żeby prezentowały się najkorzystniej; nauczycielki siadają tak, by z ostatniej ławki nie było widać majtek; a starsi ludzie nie wiedzą co z nimi zrobić. Usiłują je umiejscowić, żeby były jak najmniej „przeszkadzające".

Problemu nie ma pan na wózku – on ma nogi tak, jak mu je ktoś ułożył. Na tej podstawie chyba nie powinnam wnioskować czy jest pewny siebie czy nie. On też wygląda jakby mu było wszytko jedno – nie próbuje nimi nic „ugrać". Ciekawe czy ma jeszcze poczucie, że to są jego nogi, czy może stara się ich nie zauważać? Bo przecież to balast, irytująca bezwładność nad którą nie można zapanować.
Jak mi się torba z zakupami obija o biodro, to staram się ułożyć ją tak, żeby najlepiej „współpracowała" z moim ciałem. A jak się nie udaje, to myślę, że następnym razem nie zrobię takich dużych zakupów. A co myśli pan na wózku? Następnym razem nie kupi takich dużych nóg? Też mu się pewnie o biodro obijają...

Mojej babci niedawno obcięli nogę. Ma cukrzycę i podobno trzeba było obciąć, żeby jej ratować życie. Po operacji bałam się do niej pojechać. Przecież moja babcia miała zawsze dwie nogi. A teraz co? Jedną? Do niczego z taką babcią.
A jak umrze, a ja zamiast jej ciepłego uśmiechu i chleba z cukrem będę pamiętała tylko kikut? Czerwony kawałek mięsa na za krótkiej kości, zamiast babci? Znam ją, wiem, że z pewnością mi to pokaże. Gdybym chociaż miała pewność, że będzie tę obciętą nogę trzymała pod kołdrą. Ale nie, moja babcia jest fantastycznie naturalna – opowiada gdzie włożyła swoje plastikowe zęby, pokazuje wygięte artretyzmem palce, więc z pewnością pokaże mi i nogę. A właściwie to ten brak nogi. Tylko ja nie będę patrzyła na brak, ale na początek braku.
Boooże, dobrze, że nie ma sztucznego odbytu jak Havel.
Nie pojadę na razie. Jak będę miała pewność, że przeżyje, to wtedy się wybiorę. Zdąży mi się utrwalić widok babci bez nogi, a nie sam brak.
Zadzwoniłam do niej, żeby zapytać jak się czuje. Zaśmiała się (jak człowiek, któremu obcięto nogę w ogóle może się śmiać?!) i powiedziała, że jak ma się czuć – normalnie się czuje, jak bez nogi. Też się zaśmiałam (jak człowiek rozmawiając z kimś, komu właśnie obcięto nogę może się zaśmiać?!).
A później mi wyjaśniła jak to jest, że można się śmiać. Powiedziała, że jak jej smutno to śpiewa.
– Jak nikogo nie ma, to śpiewam sobie. Trochę głos mi znika – 1,5 litra krwi mi przetoczyli, więc to chyba od tego. Ale to nic. Wtedy to sobie tak po cichu śpiewam.
I mówi mi to, a ja widzę jak samiuteńka leży w pokoju, bo wszyscy zajęci swoimi sprawami nie mają czasu i łamiącym się głosem śpiewa, żeby jej smutno nie było...
Powiedziała jeszcze, że mówi sobie wierszyki z dzieciństwa. Przypomniały jej się wszystkie w szpitalu, po amputacji. Zaczęła je opowiadać pielęgniarkom. Starsza pani mówiąca wierszyki z akademii szkolnych...
– Jak w szpitalu siostrom powiedziałam, to od razu po lekarza pobiegły i drugi raz mówiłam. Wyściskał mnie za to. A jak następnego dnia przyszedł, to znowu mnie wyściskał, że tak ładnie mówiłam. Dobrze mi tam było. Wszyscy tacy mili...
Łzy mam w gardle – dziwna czy święta? Przecież do niej też w szpitalu mówili „babciu"...
Dobrze chociaż, że jej nikt zdjęć nie robił. Była nieuczesana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz